środa, 14 maja 2014

Opóźnienia w pracy

Uwielbiam takich zleceniodawców. Wręcz ich kocham. Mam na myśli ludzi w stylu "najpierw opóźnię, a później poganiam".

Trafiła mi się klientka, całkiem sympatyczna, wesoła, zresztą mieliśmy okazję spotkać się przy herbacie, aby omówić szczegóły naszej współpracy (czy właściwie mojego wykonania zlecenia). Od początku zlecenie wydało mi się ciekawe, bo dawało pole do popisu, jeśli chodzi o kreatywność i możliwości literackie. Lubię takie prace. Wkrótce miałem otrzymać wszystkie niezbędne informacje i materiały, na podstawie których miał powstać tekst o charakterze autobiograficznym. Jednak to "wkrótce" ciągle przesuwało się w terminie...

Przesuwało się... przesuwało... przesuwało... I jeszcze kilka dni... I kolejnych kilka dni... A na koniec jeszcze tylko kilka nieistotnych dni.

Wreszcie otrzymałem materiały! Uff... można usiąść i pisać na spokojnie.

Siadam przy biurku, chwytam materiały w dłoń, czytam, analizuję, myślę i przelewam owe przemyślenia na komputer (zwykle wolę najpierw napisać na kartce, a później przepisać, jednak teraz zależy mi na czasie). Następnego dnia klientka pisze maila z pytaniami: "jak idzie praca", "kiedy będzie koniec"? Trudno na owe pytania odpowiedzieć, bo dopiero przysiadłem do tematu...

Mijają kolejne dwa dni... klientka mnie ponagla. Wieczorem dzwoni i przyspiesza mnie. Następnego dnia niecierpliwi się, że nie skończyłem pracy! I wieczorem znowu wydzwania! Wręcz zaczyna się irytować, wkurzać, że "to tak wolno idzie". Poświęcam na zlecenie coraz więcej czasu, zarywam nocki, robię, żeby było jak najszybciej, mimo że to nie ja na początku opóźniałem przekazywanie informacji i materiałów! Ale to ja dostaję po głowie, bo przecież "tak wolno to idzie".

Nawet najbardziej kreatywny człowiek nie znalazłby sposobu na to, aby przeskoczyć ograniczenia fizyczne i czasowe. Mój organizm też potrzebuje pewnego odpoczynku, aby aktywnie i skutecznie myśleć. Ponadto... piszę bardzo szybko, nawet wielu zawodowych i doświadczonych informatyków odpadało w przedbiegach walcząc ze mną na "ilość znaków na minutę". I choćby moja klientka chciała, żebym pisał 2 mln znaków na minutę - to niestety tego nie zrobię! Nawet jakby oferowała mi miliony...

A właśnie, propo kasy, na koniec klientka do mnie, że nie powinna mi płacić nic za opóźnienia, ale już mi zapłaci pełną sumę, na którą się umawialiśmy, czyli ustalone wcześniej... 200 zł.

"Że k***a co?" 

200 zł? Skąd ona to wzięła? Z sufitu? Z podłogi? Wylosowała na kalkulatorze?

Ręce mi opadły... na klawiaturę. By odpisać, żeby nie płaciła nic. Bo to wszystko z jej strony było żenujące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz